booking.com
Podwładny ministra wybrany prezesem POT. W konkursie...

Pretendent

„Standardy jak w Uzbekistanie” – tak skomentowali Robert Mazurek i Igor Zalewski w tygodniku „Sieci” wybór nowego prezesa Polskiej Organizacji Turystycznej (POT). Został nim… podwładny przewodniczącej komisji konkursowej, która sama bezpośrednio podlega ministrowi sportu i turystyki.
W ostatnim dniu sierpnia minister zdymisjonował, w trybie natychmiastowym, dotychczasowego prezesa POT, po czym szybko wziął się za wybór następcy. Niestety, sprawa nie była prosta, bowiem ustawa nie dopuszcza zwykłego mianowania nowego szefa rządowej organizacji turystycznej. Konieczne było rozpisanie konkursu prowadzącego do wyboru najlepszego kandydata na tak odpowiedzialną funkcję.

Polska Organizacja TurystycznaFoto: Dennis Jarvis

Najważniejsza jest szybkość

Chociaż Polska Organizacja Turystyczna (POT), poza środowiskami turystycznymi, jest niemal kompletnie nieznana, to odgrywa istotną rolę (w każdym razie, powinna odgrywać) w reklamowaniu Polski jako ważnego i ciekawego turystycznie kraju. O POT zrobiło się trochę głośniej na początku 2017 roku, kiedy to posłowie Kukiz’15 wyszli z inicjatywą jej likwidacji… Pisaliśmy o tym („Polska Organizacja Turystyczna. Komu jest potrzebna?”).

Szybka nominacja nowego prezesa nie była sprawą łatwą. Jednak minister Bańka, jak przystało na 400-tu metrowca (biegał z prędkością 31 km/godz! - nawet jadąc rowerem niełatwo byłoby mu dorównać…) pobił kolejny swój rekord. Tym razem w realizowaniu przepisów. Całą procedurę udało mu się przeprowadzić w najkrótszym możliwym czasie.

Konkurs rozpisał następnego dnia po dymisji dotychczasowego prezesa. Był 1 września, gdy w Biuletynie Informacji Publicznej pojawiła się odpowiednia informacja. Ustawa nakazuje wyznaczenie co najmniej 10-dniowego okresu na składanie dokumentów przez kandydatów. Minister oczywiście terminu nie wydłużył, a zatem upływał on z końcem dnia pracy urzędników ministerstwa, czyli o godzinie 16.15, w poniedziałek, 11 września.

W ogłoszeniu informowano o czteroetapowej procedurze naboru. Ministerstwu zależało na czasie i zapewne miało nadzieję, że szybkie tempo procesu ograniczy liczbę kandydatów, skracając czas niepotrzebnie marnotrawiony na żmudne rozmowy kwalifikacyjne. Przy poprzednim naborze, który odbył się w marcu, było tylko 10-ciu kandydatów, z czego pięciu odpadło z powodów formalnych. Niestety, tym razem, jak na złość, kandydatów zgłosiło się aż 24-ech.

Konkurs i jego etapy

Pierwszym etapem kwalifikacji było sprawdzenie złożonych dokumentów pod względem formalnym. Ich rodzaj i liczba zostały jasno określone w komunikacie i trzeba byłoby być wyjątkowym gapą, żeby coś pomylić, dlatego komisja rekrutacyjna nie mogła liczyć na ulżenie sobie w pracy poprzez znaczny odsiew kandydatów już w tej pierwszej fazie. Okazało się jednak, że znalazło się siedem osób, które coś tam przeoczyły (np. niewłaściwie zatytułowały oświadczenie o niekaralności). Liczba kandydatów spadła, ale nadal pozostało ich aż 17-tu.

A był to już wtorek, 12 września. Prawdopodobnie, najchętniej rozmowy kwalifikacyjne podjęto by jeszcze tego samego dnia, ale musiał zwyciężyć pogląd, że wymaganie od kandydatów natychmiastowego przyjazdu byłoby już przesadą. Pracownicy komisji wykonali 17 telefonów umawiając się na dzień następny. Ze wszystkimi kandydatami.

Drugim etapem naboru miało być sprawdzenie kompetencji kierowniczych, „podczas rozmowy kandydat może zostać poproszony również o prezentację przygotowanej na potrzeby naboru koncepcji zarządzania Polską Organizacją Turystyczną”.

Trzeci etap to „sprawdzian wiedzy w formie rozmowy kwalifikacyjnej, podczas której sprawdzeniu podlegać będą w szczególności: doświadczenie zawodowe oraz wiedza merytoryczna wymagana na tym stanowisku”.  Regulamin rekrutacji przewidywał również rozwiązanie na wypadek, gdyby liczba egzaminowanych była wyjątkowo duża, przekraczała 10. W takim przypadku możliwe było wprowadzenie testu pisemnego, a rozmowy przeprowadzono by tylko z trójką najlepszych.

Na szczęcie, zastosowanie testu pisemnego nie było obowiązkowe, istniała tylko taka możliwość, z której, rzecz jasna, komisja nie skorzystała. Przeciwnie, pamiętając o szybko upływającym czasie, komisja zdecydowała się na połączenie dwóch etapów. Nie przestraszyła się ogromu czekającej jej pracy i postanowiła w miejsce powolnej realizacji dwóch etapów, wprowadzić etap jeden, w trakcie którego też przecież można starannie przeegzaminować kandydatów.

I tak, już w środę do budynku Ministerstwa Sportu i Turystyki napływać zaczęli pretendenci do stanowiska prezesa POT. Każdy z nich dostał 15 minut. W czasie tym musiało zmieścić się poprowadzenie kandydata właściwymi korytarzami urzędu, przywitanie, przedstawienie członków komisji i pożegnanie. Na rozmowę pozostawało około 10-ciu minut. Tyle musiało wystarczyć na autoprezentację kandydata, omówienie kariery zawodowej, kwalifikacji i na przedstawienie własnej wizji organizacji i funkcjonowania POT-u. Część z tego czasu przeznaczono na krótki sprawdzian znajomości języka angielskiego (lub innego obcego) i na pytania ze znajomości ustawy o POT i jej statutu. Krótka relacja jednego z uczestników:

„Wchodzę do recepcji na 5 minut przed wyznaczoną godziną. Portier każe mi zaczekać. Po około 10-ciu minutach (5 min po terminie) mówi żebym poszedł na pierwsze piętro. Schody, korytarz, przywitanie przez asystentkę, przywitanie przez asystenta. Wskazanie pokoju. W środku, przy stoliku, trzy osoby. Miła i sympatyczna, o młodym wyglądzie, kobieta i dwaj mężczyźni. Przedstawiają się. Nie jestem w stanie zapamiętać nazwisk. Wyszukują moje dokumenty. Nie ma wątpliwości, że nie spojrzeli na nie wcześniej. Okazuje się, że kobieta jest przewodniczącą komisji. W przyjaznej formie zadaje pytania o doświadczenie i znajomość turystyki. Chce poznać moją wizję POT-u. Pytam ile mam czasu. Odpowiedź: bardzo niewiele, właściwie to jesteśmy po czasie. Odpowiadam paroma szybkimi zdaniami. Chce wiedzieć, czy znam angielski. Wysłuchuje kilku zdań. Przychodzi kolej na jej kolegów. Każdy z nich zadaje po jednym pytaniu z wiedzy o ustawie o POT. Koniec. Przewodnicząca informuje, że wyniki będą w piątek lub w poniedziałek. Pożegnanie.
Mimo miłej atmosfery, wynik rozmowy był oczywisty. Ucieszyłem się, że nie poświęciłem (nie straciłem) za wiele czasu na przygotowania. Przejrzałem tylko ustawę i statut (na szczęście są krótkie). Ale widziałem takich kandydatów, którzy przyszli z jakimiś opracowaniami, może schematami i tabelami, którzy włożyli sporo pracy żeby dobrze się zaprezentować. Czy udało się to im w 10 minut?
Wszystko rozumiem, każdy chce mieć pracowników, których zna i, którym ufa, ale po co robić z ludzi jeleni? Przecież każdy z kandydatów poświęcił swój czas, jakoś się przygotowywał. Wiadomo, że start w konkursie nie oznacza wygranej, ale zazwyczaj jakieś szanse są, choćby minimalne. Tutaj były zerowe...

Jak się okazało, dziesięciominutowy okres był wystarczająco długi do realizacji celów wyznaczonych dla drugiego i trzeciego etapu naboru. Autorzy komunikatu wykazali się słabą znajomością realiów,  zakładając, że do wskazania trójki najlepszych pretendentów potrzeba aż tak długich procedur. Na tym tle pomysł z pisemnym testem wygląda szczególnie kuriozalnie.

Konkurs i jego wyniki

Przewodnicząca komisji, zapowiadająca ogłoszenie wyników na piątek, okazała się pesymistką. Komisja przeszła do czwartego etapu bez zbędnej zwłoki i natychmiast, po zakończeniu rozmów kwalifikacyjnych, przekazała nazwiska trzech zwycięskich pretendentów ministrowi sportu i turystyki. Minister najwyraźniej postanowił nie kłopotać się osobistymi rozmowami z kandydatami, wybierając bez wahania najlepszego. O swej decyzji poinformował media jeszcze tego samego dnia, w środę wieczorem. W poniedziałek po południu upłynął termin zgłaszania kandydatur, a już 48 godzin później udało się zakończyć cały żmudny proces rekrutacji i wybrać zwycięzcę konkursu!

Polska Organizacja Turystyczna - prezes

Zwycięzcą został Robert Andrzejczyk, wcześniej pracujący w dyplomacji, w ministerstwie finansów i w branży reklamowej. Jego ścieżka kariery zawodowej raczej nie ocierała się o branżę turystyczną. Zresztą, jest osobą dość tajemniczą. W internecie bardzo trudno znaleźć ślady jego istnienia. Nie ma konta na Facebooku, Twitterze, czy LinkedIn. Dostępny jest tylko jego oficjalny biogram z ministerstwa. Jedynym doświadczeniem w pracy w turystyce jest aktualne zatrudnienie w Ministerstwie Sportu i Turystyki, gdzie zajmuje stanowisko dyrektora Biura Dyrektora Generalnego (naprawdę jest tam taka struktura: w biurze dyrektora są dyrektor i dyrektor jego biura...). Dyrektorem Generalnym jest w tym biurze Alicja Omięcka. Robert Andrzejczyk podlega jej bezpośrednio. A Alicja Omięcka jest, tą wspomnianą wcześniej, miłą i sympatyczną przewodniczącą komisji rekrutacyjnej… Należy też do czwórki bezpośrednich podwładnych ministra Witolda Bańki.

Słabe, a raczej prawie żadne związki nowo mianowanego (de facto) prezesa z turystyką nie stanowią przeszkody w objęciu stanowiska. Na szczęście, ustawa wymaga jedynie wiedzy „z zakresu spraw należących do właściwości Polskiej Organizacji Turystycznej”, a to zdanie jest wystarczająco pojemne, aby zmieścić kandydatów o dowolnym stopniu znajomości problemów turystyki.

W trakcie rozmowy kwalifikacyjnej Robert Adamczyk nie musiał opowiadać o sobie…

 

Jarosław Mojzych

18 września 2017

 

 

REKLAMA
Powrót do STRONY GŁÓWNEJ















Zamknij X
REKLAMA