Gusty bywają różne
Składniki używane do produkcji towarów eksportowanych do innych krajów (lub wytwarzanych w tamtejszych filiach producentów) dobierane są w sposób uwzględniający lokalne oczekiwania, gusty i smaki. Tak brzmi wyjaśnienie podawane przez zachodnie koncerny, którym zarzuca się sprzedaż w krajach Europy środkowowschodniej produktów niższej jakości.
Nawet zwykli klienci, nie dysponujący laboratoriami analitycznymi, często łatwo zauważają różnice w jakości tych samych towarów kupionych w Polsce i w Niemczech. Producent ten sam, pudełko prawie identyczne, zawartość wzrokowo podobna, ale jakość lub smak inne. Nic dziwnego, że pojawiły się sklepy reklamujące sprzedaż towarów przywożonych z Niemiec. Najwięcej jest ich, oczywiście, w miastach położonych blisko naszej zachodniej granicy, ale są także w innych miastach Polski. I w internecie.
Bunt Słowaków
Niedawno oficjalnie słowacki premier zaprotestował przeciwko traktowaniu krajów naszego regionu jak rynków drugoligowych. Wcześniej Słowacy przeprowadzili testy. Wybrali losowo ponad dwadzieścia różnych produktów ze sklepów słowackich i te same ze sklepów położonych w przygranicznych miasteczkach austriackich, poddali je analizie i opublikowali wyniki. Wyniki, które nie okazały się nadmiernie zaskakujące. I wcześniej powszechnie było wiadomo, że np. proszek do prania kupiony w Niemczech jest bardziej wydajny od kupionego na Słowacji lub w Polsce. Eksperyment wykazał, że połowa produktów różniła się zapachem lub konsystencją. Na przykład w soku pomarańczowym Rewe w wersji słowackiej nie było w ogóle soku... Były za to stabilizatory smaku, różne dodatki i woda. W wersji austriackiej był sok. W ciastkach maślanych, wbrew nazwie nie było masła tylko olej roślinny, a w coca coli zamiast cukru – syrop z glukozy.
Producenci są kryci. Nie można im niczego zarzucić. O składnikach informują przecież, zamieszczając ich spis na pudełkach. To wystarczy, żeby odeprzeć wszelkie zarzuty o odmiennym traktowaniu klientów z krajów środkowej i wschodniej Europy. Co więcej, producenci wcale nie wypierają się tego. Wyjaśniają, że działają celowo, zaspokajając w ten sposób odmienne oczekiwania klientów w różnych krajach Europy. My, po prostu, wolimy stabilizatory smakowe od pospolitego soku pomarańczowego. Niższa wydajność proszków do prania odpowiada naszej kulturze. Nie brudzimy ubrań tak bardzo jak niedbali Niemcy, czy Austriacy i nie potrzebujemy dobrych proszków. Wystarczą nam przeciętne.
Herbatniki
I jeszcze jeden drobny przykład. Niemiecka firma Bahlsen produkuje maślane herbatniki Leibniz. W wersji dla Niemców zawierają one 12% masła, dla Polaków – 5%. Firma Bahlsen Polska różnicę wyrównuje dodatkiem oleju palmowego i wyjaśnia, że dostosowuje w ten sposób swoją ofertę do potrzeb miejscowego konsumenta. We wrześniu 2016, dziennik Fakt ustalił, że jest to postępowanie normalne i uzasadnione. Jakość produkcji powinna odpowiadać poziomowi równowagi ustalanemu w prosty sposób: obniża się jakość i cenę sprzedaży obserwując jak to wpływa na wielkość sprzedaży i uzyskiwane dochody. Optymalna wartość dla firmy uznawana jest za jakość odpowiednią dla lokalnego rynku. Jak się okazało Polacy zaakceptowali ponad dwukrotnie niższą zawartość masła w ciastkach „maślanych” zadowalając się olejem palmowym, który wydał im się równie smaczny. Tak to przynajmniej wynika z punktu widzenia firmy Bahlsen Polska.
Część produkcji Leibnizów to ciastka pokryte czekoladą. Tu różnice widać bez wnikliwych analiz. Obydwa zdjęcia pochodzą ze stron reklamowych firmy. Bahlsen chwali się swoimi ciastkami, uważając, że Polacy nie są małostkowi i nie czepiają się drobiazgów, zupełnie nie przywiązując wagi do zbędnych ozdobników…