Pierwsza była Islandia
Gdy w 2010 roku wybuchł wulkan o długiej i nie do wymówienia nazwie Eyjafjallajökull, zrobiło się o nim głośno na całym świecie. Chmury dymu przemieszczające się nad Europą zmusiły linie lotnicze do odwołania lotów. Ruch samolotów praktycznie zamarł. O wulkanie mówili wszyscy. W Polsce miało to szczególny wymiar, bowiem z tego powodu odwołał swą wizytę Obama, a także wielu innych oficjeli, którzy mieli uczestniczyć w uroczystościach pogrzebowych prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wybuch wulkanu miał jednak także dobre strony. Zwłaszcza dla Islandczyków.
Ryzykowna przyjemność
Wulkanem Eyjafjallajökull zainteresowały się biura podróży. Nagle tłumy turystów zapragnęły polecieć i obejrzeć go osobiście. Zainteresowanie było bezprecedensowe i utrzymało się przez kolejne lata do dziś. Liczba turystów jest tak duża, że zaczęto mówić o islandzkim „Disneylandzie”. Erupcja Eyjafjallajökull w 2010 roku dała początek rozwojowi „turystyki wulkanicznej”. Wtedy to się zaczęło.
„Turystyka wulkaniczna” jest szczególnie popularna w Japonii, na Hawajach i w Nowej Zelandii. I właśnie w tym ostatnim kraju, na początku grudnia doszło do wybuchu wulkanu i śmierci sześciu osób (na miejscu) oraz poważnych obrażeń około trzydziestu innych (poparzenia niektórych z nich sięgały 70% powierzchni skóry).
Māori as Whakaari co tłumaczy się „Dramatyczny Wulkan”, czyli White Island jest najbardziej aktywnym wulkanem w Nowej Zelandii, z regularnymi erupcjami w ostatnich latach, w tym także w 2016 roku. Wyspa położona jest na wschód od nowozelandzkiej North Island i jest regularnie odwiedzana przez grupy turystyczne. Zastanawia, dlaczego kolejna z nich pojawiła się tam akurat w tych dniach, mimo że podniesiono poziom alertu z drugiego na czwarty (w skali od zera do pięciu), oznaczającego „umiarkowaną erupcję”. Wulkan w ostatnim czasie wykazywał wzmożoną aktywność.
Część z turystów, którzy znaleźli się na wyspie w czasie wybuchu, przypłynęła wycieczkowcem „Ovation of the Seas”, który zacumował w mieście Tauranga, niedaleko od White Island. Wycieczkowiec należy do firmy Royal Caribbean, która na swej stronie internetowej opisuje wycieczkę jako: „niezapomnianą wędrówkę z przewodnikiem po nowozelandzkim najbardziej aktywnym wulkanie”, barwnie dodając: „maski gazowe/aparaty do oddychania ułatwią ci podejście w pobliże ryczących, parujących kominów, bulgoczących kałuży błota, gorących wulkanicznych strumieni i niezwykłego jeziora parującego kwasu”.
Z kolei, oficjalna strona wyspy - whiteisland.co.nz (po katastrofie zawieszona), reklamowała White Island jako „miejsce niezrównanej geotermalnej aktywności, jakiego nigdzie indziej nie widziałeś”. Jeszcze w przeddzień wybuchu można było tam przeczytać: „na Whakaari/White Island ogłoszono alert drugiego stopnia. Wskazuje on na umiarkowany do podwyższonego poziom wulkanicznej aktywności. Istnieje potencjalne zagrożenie erupcją. White Island Tours prowadzi wycieczki po wyspie przy różnych stopniach alertu, ale turyści muszą być świadomi, że zawsze istnieje ryzyko erupcji, niezależnie od tego jaki stopień ogłoszono. White Island Tours przestrzega zasad kompleksowego planu bezpieczeństwa, regulującego sposób zachowania przy różnych poziomach ostrzeżeń”.
Na stronie Royal Caribbean nie było żadnych informacji na temat potencjalnego zagrożenia wybuchem wulkanu.
Jest mało prawdopodobne, że „wulkaniczna turystyka” po katastrofie w Nowej Zelandii, zaniknie. Przeciwnie, można sobie łatwo wyobrazić, że pojawi się wielu chętnych, chcących obejrzeć miejsce, w którym doszło do tragedii. Na White Island rocznie przypływało około 10 tysięcy osób. Teraz może być ich jeszcze więcej (jeśli władze nie zamkną dostępu).
Wędrówki po wulkanach wiążą się z ryzykiem. I tego uniknąć się nie da. Człowiek nie potrafi prognozować erupcji wulkanów. Te z nich, które wybuchają rzadko - takie właśnie jak White Island - wydają się bezpieczniejsze. Ale, jak widać, ryzyko istnieje zawsze. Przed wybuchem, systemy monitorujące zanotowały wzrost emisji dwutlenku siarki, ale niewiele to znaczy, bo to często zdarza się w tym rejonie i nie zawsze kończy wybuchem. Problemem dla turystów jest to, że nawet wtedy, gdy idą na stosunkowo bezpieczny, ale czynny, wulkan (taki jak White Island) to niebezpieczeństwo może zaistnieć w każdej chwili. Wystarczy choćby niewielka eksplozja, aby znajdujący się zbyt blisko niej ludzie poważnie ucierpieli.
Nic nie wskazuje na to, żeby zabroniono wypraw po wulkanicznych szlakach. Ludzie chcą emocji (choć na pewno nie aż takich jak na White Island) i są gotowi za nie płacić. Władze krajów, w których są aktywne wulkany stają przed dylematem: przyciągać turystów swoimi wulkanicznymi atrakcjami czy zapewnić bezpieczeństwo ludziom. Nie da się tego pogodzić, bo spacery po wulkanach nie mogą być w pełni bezpieczne. Turystów wędrujących wzdłuż wulkanicznych szlaków będzie przybywać.
Popularne wulkany
Kīlauea – Hawaje
Chociaż nie jest największym wulkanem na Hawajach, jest spośród nich najbardziej aktywny. Utrzymuje się w stanie stałej erupcji, nieprzerwanie wyrzucając lawę od 1983 roku. Kilka miesięcy temu, wybuchy nasiliły się tak bardzo, że ogłoszono stan zagrożenia i ewakuowano tysiące okolicznych mieszkańców.
Na Hawaje co roku przylatuje 9 milionów turystów. Volcanoes National Park jest jedną z głównych atrakcji wysp. Oczywiście, nikt nie zbliża się do Kilauea. Ogląda się go z odległego o 15 km Crater Rim Drive, który otacza kalderę. Można też pojechać w miejsce, z którego da się obserwować widowiskowy spływ lawy do oceanu.
Wezuwiusz – Neapol
Groźnie przyczajony obok Neapolu, Wezuwiusz jest usytuowany w najbardziej zaludnionym wulkanicznym regionie świata. Ostatnia erupcja przydarzyła się w 1944 roku, ale w każdej chwili może dojść do następnej. Nie odstrasza to przybyszów, którzy wchodzą na szczyt szlakami górskimi lub trasami wspinaczkowymi.
O tym czym jest Wezuwiusz przypomina słynne miasto Pompeja, całkowicie zniszczone i zalane lawą w roku 79 A.D. Większość mieszkańców wtedy zginęła, ale miasto przetrwało pod grubą warstwą popiołów.
Fudżi – Tokio
Położony tylko około 150 km od Tokio wulkan jest jednym z najbardziej charakterystyczny znaków krajobrazowych w Azji. Podobnie jak Wezuwiusz i Volcanoes National Park na Hawajach, Fudżi jest główną atrakcją turystyczną. Wspinaczka na liczącą 3775 metrów wysokości górę zajmuje około 6 godzin (wraz z zejściem).
Choć ostania erupcja zdarzyła się w 1707 roku, a teraz wulkan nie daje znaków aktywności, to jednak rząd japoński przygotował plan na wypadek, gdyby miało to się zmienić. Z analiz wynika, że wybuch Fudżi sparaliżowałby życie w Tokio, a miasto pokryłoby się 10-cio centymetrową warstwą popiołu.
Cotopaxi – Ekwador
Mieszkańcy Quito, stolicy Ekwadoru, żyją w nieustannym strachu przed zachowaniem „The Big One” – wulkanu Cotopaxi, który mógłby wymazać miasto z map świata.
Ostatnio do wybuchu doszło w 2015, ale wyrzucony wtedy popiół nie zaszkodził miastu. Zarządzono stan wyjątkowy, ale obeszło się na strachu. Duża erupcja miała miejsce w 1903 roku. Gdyby się powtórzyła, głównym problemem nie byłby popiół. Istnieją obawy o lodowiec, który jest na wierzchołku góry. Intensywne wyrzucanie lawy mogłoby doprowadzić do jego stopienia, a w konsekwencji do zalania miasta potężną ilością błota i mułu.
Mimo zagrożeń, wspinacze nie rezygnują z wchodzenia na wulkan, choć jego wysokość (5807 m) ogranicza liczbę chętnych.
Etna – Włochy
Drugi, obok Wezuwiusza wulkan we Włoszech. Ten jest na Sycylii, w pobliżu Katanii. Mimo częstego wyrzucania popiołu i lawy, turyści mogą podchodzić stosunkowo blisko, korzystając z jego rozłożystych boków.
Bezpieczniejszą formą oglądania wulkanu jest wykupienie biletu na pociąg, którego trasa okrąża Etnę. Przejazd trwa około trzech godzin, a bilet kosztuje 7 euro.
Merapi – Indonezja
W Indonezji wulkanów jest mnóstwo, ale Merapi jest z nich najaktywniejszy. Stoi na środku wyspy Jawa. Ma 2914 m wysokości. Ostatnia erupcja zdarzyła się w 2010 roku, zmuszając do ewakuacji mieszkańców w promieniu 20 km. Zginęło prawie 40 osób.
Wszystko to nie odstrasza poszukiwaczy niebezpiecznych przygód. Wspinaczka na Merapi jest jedną z ważniejszych turystycznych atrakcji na Jawie Z wioski Selo, leżącej po północnej stronie wulkanu, wyruszają wyprawy.
Teide – Teneryfa
Ulubione wino Wiliama Szekspira ładowano na statki w miejscowości Garachico na Teneryfie i przewożono do Londynu. Niestety, Garachico, będące dużym portem morskim, zniknęło jednej nocy w 1706 roku, kiedy to wybuchł Teide, kompletnie niszcząc miasto.
Teide jest nadal wulkanem czynnym, co nie przeszkadza licznym turystom w wycieczkach w pobliże jego szczytu. Można dostać się tam idąc którymś z licznych szlaków górskich lub – prościej - wsiadając do kolejki linowej.
Arenal – Kostaryka
Do niedawna to był jeden z najbardziej aktywnych wulkanów, a także najpiękniejszych. Wyrasta z gęstej dżungli. Ku rozczarowaniu turystów, a także hotelarzy, od 2010 roku zasnął. Co nie oznacza wygaśnięcia. Po tym, gdy Arenal w 1968 roku zniszczył pobliskie miasto Tabacon, wspinanie na szczyt zostało zabronione. Można tylko wędrować u jego podnóży. Co też jest ciekawe, bo okolice są pełne dzikich, endemicznych gatunków, zwierząt i egzotycznej roślinności.