W Pałacu
Pod koniec listopada w Warszawie odbyły się 27. już, międzynarodowe targi turystyczne, pod nazwą TT Warsaw. Trzeci raz zorganizowane zostały w Pałacu Kultury. Co nie znaczy, że nie było ich tam nigdy wcześniej. Przeciwnie, przez wiele lat to właśnie Pałac Kultury był siedzibą TT Warsaw. Jednak w pewnym momencie postawiono pójść z postępem i targi przeniesiono do „nowoczesnej” hali na obrzeżach Warszawy, w okolicach Rembertowa.
Jest świetnie, może być dobrze
Przygoda z Rembertowem nie trwała długo. Duża odległość od centrum i - wyglądem przypominająca magazyny - hala nie sprzyjały rozwojowi targów. Przede wszystkim hala była za duża. W oczy rzucały się puste przestrzenie, których nie dawało się wypełnić stoiskami wystawców. Puste miejsca próbowano załatać stawiając rozległe bary-restauracje, a nawet autokary reklamujące firmy transportowe. Na domiar złego doszło do konfliktu między zarządami targów i hali, czego pierwszą ofiarą padły inne targi (mające ten sam zarząd) – nazywane „Lato i Regionalia”, które w nagłym trybie anulowano tuż przed otwarciem w kwietniu 2018 roku, po 22 latach istnienia. Do dziś nie powróciły. Zresztą, nie mają dokąd. Hala w Rembertowie została zamknięta… Rozpoczął się jej długotrwały remont.
Na targach TT Warsaw pojawili się wystawcy z wielu krajów ważnych dla polskiej turystyki wyjazdowej. I, jak to zwykle na targach bywa, prowadzono rozmowy, odbywały się spotkania. O tyle było łatwo, że TT Warsaw to targi bardzo małe. Wszyscy zmieścili się na niewielkiej powierzchni - położonych na dwóch kondygnacjach - kilku sal Pałacu Kultury.
Organizowano także spotkania, dyskusje, a nawet szkolenia w salach konferencyjnych. Najciekawszym wydarzeniem była, zorganizowana przez Rzeczpospolitą, konferencja na temat turystyki wyjazdowej. Poprowadził ją Andrzej Betlej, na co dzień zajmujący się analizą danych związanych z działalnością firm turystycznych (prowadzi firmę Travel Data), pełniący także rolę stałego komentatora-analityka portalu rp.pl. Dzięki swoim gawędziarskim zdolnościom, zawsze przyciąga wielu słuchaczy. Tak samo było i tym razem. Sala wypełniła się po brzegi, obecni byli agenci, touroperatorzy, dziennikarze, itp. Spośród czołówki organizatorów na widowni pojawili się prezesi (lub wice) Itaki, Rainbowa (nie wysiedział do końca), Grecosa, Exim Tours. Nie było tylko nikogo z TUI. Ale to nikogo nie dziwi. TUI, w zasadzie od lat, jest „czarną owcą” w tym środowisku. Przy czym nie chodzi tu wcale o zagraniczne (niemieckie) zależności tej firmy. Neckermann witany był z sympatią. Także Exim Tours należy do Niemców i nikomu to nie przeszkadza. TUI nielubiane jest obecnie z powodu obniżania cen (parę lat wcześniej chodziło o politykę agencyjną).
Biura podróży są zachwycone skutecznością przyjętej w 2019 roku polityki. Zdecydowały się na ograniczenie podaży (w stosunku do wzrostu popytu) w celu umożliwienia sobie podwyższenia cen i zwiększenia dochodów. Efekty okazały się rewelacyjne. Nigdy, w całej historii turystyki wyjazdowej, touroperatorzy nie zarobili tak dużo jak w 2019 roku. A mogli zarobić jeszcze więcej, gdyby nie to okropne TUI, które postanowiło skorzystać z okazji i przejąć część rynku, poprzez obniżanie cen. Dlatego TUI, zwłaszcza w okresie przedsprzedaży, cenowo biło rywali na głowę. Aż dziw bierze, że inne firmy w ogóle znajdywały klientów – jak widać lojalność zwyciężyła, a może przekonanie, że jeśli coś jest droższe to na pewno jest lepsze. Taktyka firmy TUI rozsierdziła konkurentów, którzy ostatecznie przestali ją lubić. W desperacji, wysłali nawet doniesienie do niemieckich władz TUI na niecne poczynania ich polskiej spółki, która faworyzuje polskich klientów kosztem Niemców. List był tak kuriozalny, że naprawdę warto go przeczytać („Polskie firmy turystyczne piszą skargę”).
W trakcie prezentacji, Andrzej Betlej barwnie opisał sytuację panującą na rynku turystycznych wyjazdów zagranicznych. W jego ocenie główni organizatorzy wycieczek są w dobrej kondycji i po świetnym 2019 roku, dość wyraźnie się wzmocnili. Jedynie Exim Tours nie uzyskał wysokiej oceny, ale jego sytuacja jest też dobra, bowiem połowę swojego biznesu opiera na pośrednictwie w organizacji tzw. „imprez łączonych”, nazywanych też „pakietowaniem dynamicznym”, z czym związane jest niewielkie ryzyko (nieporównywalnie mniejsze niż w działalności czysto czarterowej).
Pościg Turcji za Grecją spowodował pewien odpływ klientów z Grecji, ostatnio najpopularniejszego kraju turystycznego w Polsce, co musiało odczuć biuro Grecos, zajmujące się niemal wyłącznie Grecją. Grecos dostosował program do nowych warunków i też jest dobrej myśli.
Rainbow zaczął inwestować w hotele zagranicą. Zajmuje trzecie miejsce wśród polskich touroperatorów i tak pozostanie w najbliższej przyszłości. Duże kapitały własne i bardzo dobre wyniki finansowe zapewniają mu spokojne życie.
Itaka, inaczej niż Rainbow, inwestuje raczej w tzw. „light assets”. Zakłada spółki w różnych krajach, zajmujące się obsługą turystów, zagranicą kupuje (Czechy) lub tworzy (Litwa) biura podróży. Do roku 2018 była liderem wśród polskich touroperatorów (przejęła pałeczkę pierwszeństwa przed laty, od Triady). Nie jest jasne czy uda się jej tę pozycję utrzymać. Chyba nawet pogodziła się już z oddaniem przodownictwa firmie TUI. W roku 2020 nie zamierza znacząco zwiększać programu, bardzo zadowolona z dochodów tegorocznych, chciałaby zarobić jeszcze więcej w roku przyszłym. W trakcie spotkania padło pytanie do wiceprezesa Itaki o plany utworzenia własnej linii lotniczej. Itaka takiej możliwości nie wyklucza, ale raczej w dalszej przyszłości. Na pewno nie jest to sprawa roku 2020. Wszyscy pamiętają doświadczenia Alfa Star…
Betlej chwalił TUI, doceniając wiedzę szefów tej firmy o rynku, procesach gospodarczych i ich wpływie na turystykę. Przypomniał, że gdy kilka lat temu zapowiadał wzrost zainteresowania wycieczkami zagranicznymi w efekcie programu „500+”, był często wyśmiewany. Polityka brała górę nad zdrowym rozsądkiem – nawet wśród szefów przedsiębiorstw. Niechęć do PiS-u wpływała na podejmowane decyzje. „500+” nie miał prawa się udać, a jego beneficjenci pieniądze przeznaczą na wódkę. Taka wykładnia obowiązywała. Tymczasem TUI nie było zainteresowane politycznymi wojenkami i wyszło z tanią ofertą dla ludzi, którzy pierwszy raz w życiu mieli pojechać zagranicę. Efekty wzrostu rynku turystyki wyjazdowej, w dużej części skonsumowała jedna firma – TUI.
Betlej przestrzegał przed nadmiernym optymizmem. Wbrew pozorom nie zanosi się na powtórkę w nadchodzących latach. Nowe programy społeczne rządu wcale nie muszą doprowadzić do dalszego ożywienia rynku. Tym razem, w dużej części, nie są skierowane do tzw. Polski „B”. Na przykład z rozszerzenia programu „500+” na rodziny z jednym dzieckiem w największym stopniu skorzystają ludzie dość bogaci, tacy którzy i bez tego wyjeżdżali na wycieczki. Według Betleja nie ma dziś żadnych przesłanek zwiastujących kontynuację boomu w turystyce. Przestrzegał organizatorów przed nadmiernym optymizmem i zwiększaniem programów, co może skończyć się dla nich nieprzyjemnie. Wywoływani do odpowiedzi touroperatorzy zgodnie podkreślali, że nie mają najmniejszego zamiaru szaleć z ofertami.
Zgrzyt
Pod koniec spotkania doszło do zgrzytu. Wiceprezes Itaki, Piotr Henicz, publicznie pouczył Betleja o niestosowności jego zachowania. Chodziło o to, że w trakcie prezentacji, Andrzej Betlej kilkakrotnie krytykował „ważnego prezesa” (nie wymieniając jednak jego nazwiska) za posługiwanie się błędnymi danymi przy analizie rynku i prowadzonych z Betlejem polemikach. Bez wątpienia miał rację. Prezes ów, był szefem Polskiego Związku Organizatorów Turystyki i publikował wyniki analiz opartych na systemie rejestrującym sprzedaż imprez wszystkich biur podróży w Polsce, ale z wyłączeniem… Itaki, TUI, Neckermanna, Rainbowa. Oczywiście, takie wyniki były nic niewarte, ale prezesowi to nie przeszkadzało w snuciu poważnych rozważań. Andrzej Betlej był stałym adwersarzem prezesa PZOT. I teraz, na zakończenie prezentacji, Henicz zwrócił mu uwagę na niepotrzebne czepianie się prezesa, którego nazwisko wymienił. Chodziło o Krzysztofa Piątka, w przeszłości będącego nie tylko szefem PZOT-u, ale także (a właściwie przede wszystkim) wieloletnim prezesem Neckermanna (dziś na emeryturze). Henicz zaoferował zafundowanie przez Itakę kolacji obydwu panom, aby gdzieś w drogiej restauracji, doszli do porozumienia. Rzecz jednak w tym, że na sali Piątka nie było, a zatem uwagi Henicza mogły dotyczyć tylko Betleja. Ciągłe przytyki pod adresem Piątka są niesmaczne, a sam prezes był zawsze ceniony w środowisku bliskim Heniczowi. Zgrzytowi nie zapobiegła postawa Betleja, który wręcz rozpływał się z zachwytu nad Itaką. Na nic zdały się mnożone komplementy pod adresem Itaki, jej wiceprezes był nieprzejednany.
O ile wypowiedź Henicza była tylko przejawem brakiem elegancji, to prawdziwe kuriozum nastąpiło później. Do mikrofonu zgłosił się z sali jeden z agentów, Marek Kamieński, działający także w organizacji mającej ambicje reprezentować turystyczne firmy agencyjne (więcej: „Stowarzyszenie agentów turystycznych”) i zupełnie nieoczekiwanie przyłączył się do szturmu na Betleja, podkreślając swą sympatię do krytykowanego Piątka. Wrażenie było fatalne. Żeby jednak było zabawniej, na zakończenie Kamieński poruszył (poważnie) jeszcze inną kwestię: poskarżył się, że agenci za mało zarabiają… Organizatorzy pływają jak pączki w maśle, a firmy agencyjne nie są włączane w podział owoców sukcesu. Nie bardzo wiadomo kto miałby wysłuchać jego żalów. Wygłosił je jednak z powagą i całkiem serio. Może liczył na to, że wzruszy swym apelem twarde sumienia touroperatorów i zaczną płacić więcej, albo zrezygnują z części własnych kanałów sprzedaży, przenosząc ją do agentów? Szanse na to wydają się niewielkie.