Spostrzeżenia
Urlop spędzić można na przykład na działce albo w domu przed telewizorem, albo pojechać gdzieś nad rzekę, jezioro czy morze. Albo w góry. Albo zagranicę. Ale do którego kraju najlepiej, najłatwiej, najtaniej (choć to ostatnie pytanie nie dla każdego jest najważniejsze)?
Gdyby tylko w Polsce można było mieć pewność, że będzie dobra pogoda, to wyjazd do Bułgarii nie miałby sensu. Jest tam podobnie jak u nas. Plaże niczym w Mielnie i na Helu, niewiele różniąca się roślinność. Raczej sosny niż palmy. Mimo małej odległości do Bułgarii nad polskie morze jest jednak bliżej. I są jeszcze miejsca nie oblegane przez tłumy. W Bułgarii o to trudno.
Główna zaleta tego kraju to ceny. Wyjazd do Bułgarii wychodzi najtaniej. I to z różnych przyczyn. Nie tylko dlatego, że to kraj postkomunistyczny i ceny muszą, w jakiś sposób być skorelowane z dochodami jego obywateli, ale także z powodu odległości od Polski. Przeloty są tanie i trwają krótko. Tanie są także bary, restauracje i dyskoteki. Trochę droższe tylko hotele. Ale i tak się opłaca.
Sezon w Bułgarii jest bardzo krótki. W zasadzie, trwa trochę ponad dwa miesiące (podobnie jak nad Bałtykiem). Wyjazd we wrześniu jest ryzykowny, pogoda może spłatać psikusa. W październiku nie ma w ogóle sensu.
Na wybrzeżu bułgarskim prawie nie ma nic ciekawego do oglądania. Wycieczki fakultatywne są tam organizowane przez biura podróży trochę na siłę. Jedną z najatrakcyjniejszych jest wyjazd do… Turcji. W Bułgarii w lecie liczy się tylko plaża. W części północnej (Złote Piaski i okolice) teren jest bardziej urozmaicony, pagórkowaty. Ceny hoteli – nie wiedzieć czemu – są wyższe niż na południu (Słoneczny Brzeg), gdzie jest płasko, a plaże są szerokie, wypełnione morzem parasoli.
Same hotele, choć w większości całkiem niedawno wybudowane, często mają na sobie wyraźne ślady zużycia. Wyglądają na starsze niż są w rzeczywistości. Nie można oczekiwać też nadzwyczajnych przysmaków w restauracjach hotelowych („pakietowych”). Mimo powszechnego „all inclusive” warto zastanowić się nad zarezerwowaniem miejsc w hotelu tylko ze śniadaniami, a na kolacje chodzić do restauracji i tawern. Wcale nie musi być drożej, a na pewno będzie lepiej. Chyba, że jedzie się z dużą rodziną, wtedy „all inclusive” jest, po prostu, wygodniejsze.
Więcej: „Czy warto polecieć do Bułgarii?”
Riwiera Turecka
Wysoki standard obsługi za stosunkowo niewielkie pieniądze. Turcja z tego głównie powodu święci triumfy w turystyce, mimo zawirowań politycznych. Na szczęście od ostatnich wydarzeń minęło już parę lat i do Turcji jeździ się bez duszy na ramieniu.
Na Riwierze im bliżej Antalyi tym jest więcej dobrych hoteli. W pobliskiej Larze stoi gromada pięciogwiazdkowców i to takich z prawdziwego zdarzenia. Położone trochę dalej na wschód Belek to także miejsce luksusu. W pozostałych dwóch najbardziej znanych kurortach – Side i Alanyi jest już inaczej. Zwłaszcza Alanya jest głównym ośrodkiem, do którego zjeżdżają się turyści o różnej zasobności portfeli. Są tu hotele wszystkich kategorii. Alanya ma też ładną plażę, co nie zawsze da się powiedzieć o śródziemnomorskim wybrzeżu tureckim. We wspomnianej Larze piasek też niby jest, ale tak naprawdę to trudno powiedzieć czy to bardziej piasek czy drobne kamyki. Chyba raczej te ostatnie, bo w słońcu rozgrzewają się do czerwoności. Co do rodzaju plaży nie ma wątpliwości w Kemer, czwartym kurorcie Riwiery Tureckiej – jedynym leżącym na zachód od lotniska w Antalyi – jest kamienista.
Riwiera Turecka to tylko plaża. Turcja jest krajem ogromnym i z dużą ilością ciekawych miejsc do obejrzenia, ale właśnie jej rozmiary uniemożliwiają poznanie. W każdym razie jest to trudne dla turystów odpoczywających na Riwierze. Dwie standardowe wycieczki, do miejsc leżących najbliżej, to Kapadocja i Pamukkale. Wyjazd na pierwszą z nich wymaga dwóch dni. Na drugą wystarczy jeden. W sumie trzy dni. Dla turysty przyjeżdżającego do Turcji na tydzień jest to połowa pobytu. Dlatego, najczęściej, poświęca się czas przy pierwszym przyjeździe na zaliczenie podstawowych atrakcji, w kolejnym roku oddając się tylko beztroskiemu leżeniu na plaży i sączeniu napojów i pochłanianiu przekąsek w barach „all inclusive”. Trudno znaleźć na Riwierze hotel, który miałby w ofercie tylko śniadania i kolacje. „All inclusive” jest tam wszechobecne.
Więcej: „Czy można polecieć do Turcji?”
Kreta
Kreta nie jest tak małą wyspą jak mogłoby się wydawać. Z turystycznego punktu widzenia dzieli się na dwie wyraźnie odrębne części. Zachodnia jest ciekawsza, mimo że we wschodniej jest najsłynniejszy zabytek Krety – muzeum Knossos. Ale nie ma to znaczenia. Duża część Knossos zrekonstruowana została na początku XX wieku i oglądanie ceglanych uzupełnień ruin starożytnych budowli można sobie darować. Na wschodzie jest jeszcze Agios Nikolaos ze swym morskim jeziorem, można też pojechać na wschodnie krańce, aby poleżeć na „palmowej plaży” Via. Albo na południe, do Matali. I to prawie wszystko.
O wiele ciekawiej jest w części zachodniej. Tu wyspa jest „cieńsza” i potrzeba mniej czasu, aby przebić się samochodem przez góry i dotrzeć do południowego wybrzeża. Na zachodzie leży Chania, bliżej jest stąd do Rethymnonu. Jest też słynna plaża Elafonisi, można także wybrać się na spacer wzdłuż wąwozu Samaria.
Plaże na Krecie są raczej kamieniste. Ale nie wszędzie. Zdarzają się miejsca pełne piasku, ale głównie na północy. Wybrzeże południowe pokrywają kamienie lub żwir (oczywiście, jak zawsze zdarzają się wyjątki, ale rzadko). Za to na południu więcej jest hoteli ekskluzywnych.
Sezon na Krecie zaczyna się wraz z weekendem majowym, czyli pod koniec kwietnia, a kończy na początku października. Ale, choć na pewno w maju cieszyć może brak tłumów turystów, to mniej zachwycająca jest perspektywa opadów deszczu. Szczęśliwie nie zdarzają się one często i można trafić na ładną pogodę. Kreta jest na tyle dużą wyspą, że turyści nie dają się bardzo mocno we znaki. Nawet w środku lata da się znaleźć całkiem ustronne miejsca i niemal samotnie podziwiać przyrodę, a ściślej mówiąc ukształtowanie linii brzegowej. To ona robi największe wrażenie. Bo z roślinnością na Krecie jest krucho. Przeważa kolor brązowy. Za to, na jego tle wspaniale odcina się błękit morza.
Więcej: „Czy warto polecieć na Kretę?”
Rodos
Rodos to wyspa znacznie mniejsza od Krety, ale za to ciekawsza i ładniejsza. Zdecydowanie jest tu więcej zieleni. Na Rodos ciągle wieją wiatry o niemal stałej prędkości i niezmieniającym się kierunku. Dlatego łatwo wybrać część wyspy odpowiadającą oczekiwaniom. Na północy jest wietrznie, plaże są wąskie i kamieniste. Świetne warunki mają tu miłośnicy sportów wodnych, do uprawiania których niezbędny jest wiatr. Jeszcze lepiej jest im na krańcu południowo-zachodnim, w całości przeznaczonym dla wind-, kitesurferów.
Południowe wybrzeże (a właściwie południowo wschodnie, bo wyspa jest na mapie „przechylona”) jest spokojniejsze, plaże szersze, pokryte piaskiem (nie można jednak spodziewać się mączki). Pojęcie „spokojniejsze” odnosi się do warunków atmosferycznych. W tym rejonie jest słynny kurort Faliraki z niemniej słynną „Bar Street” – ulicą pełną barów z głośną muzyką. Przyglądając się zabawom młodzieży (albo w nich uczestnicząc), można przez chwilę pomyśleć, że Faliraki pozazdrościło sławy Magaluf na Majorce. Jednak to tylko złudzenie. W Faliraki jest o wiele spokojniej.
Ale południe to również inne miejsca, w których wraz z rodziną, bez problemów można sobie odpocząć. Na północy jest parę pięciogwiazdkowych hoteli, jednak południe jest bardziej sympatyczne.
Na Rodos zwiedzanie nie jest uciążliwe. Samochodem da się objechać całą wyspę dookoła w parę godzin. Jedzie się nie tylko do Lyndos (to jest konieczność!), ale także w inne miejsca, w których stoją ruiny starożytnych budowli. Jest też Rodos Town (ale to głównie miejsce robienia zakupów). Jest też Dolina Motyli (ściśle mówiąc: ciem).
Rodos wygrywa z Kretą!
Więcej: „Czy warto polecieć na Rodos?”
Majorka
Naprawdę ładna wyspa. Pełna zieleni, ciekawych miejsc do oglądania i zwiedzania, z imponującymi górami i – jak to bywa z wyspami – otoczona błękitnym morzem. Raj dla imprezowiczów. Zwłaszcza Magaluf taką sławę zdołało sobie zbudować. Nie cieszy to mieszkańców i władz regionalnych, bo tłumy bawiących się i nieznających żadnych hamulców młodych Anglików odstraszają „regularnych” turystów. Wprowadzono oficjalne zakazy, kary. Już nie wolno publicznie, na stołach pubów uprawiać grupowego seksu… Ale nadal jest wesoło.
Więcej: „W barach na Majorce bez głośnej muzyki”
Na szczęście Majorka to nie tylko Magaluf. Ani nawet Arenal, który aż takiej sławy nie zyskał, jakkolwiek i tam nie brakuje imprezowiczów żądnych mocnych przeżyć. Popularnym zwyczajem było (jest?) na przykład skakanie z balkonów hotelowych do basenu (rzecz jasna po wypiciu odpowiedniej dawki piwa, albo ginu). Arenal jest miejscowością z ładną plażą, ale poza nią nic tam nie ma. To zwykłe miasto wyróżniające się dużą liczbą tanich hoteli i hosteli, przyciągających tzw. „mało wymagających” turystów, czyli przede wszystkim szukającą ostrej zabawy, młodzież.
Inne regiony Majorki są o wiele spokojniejsze. Co ciekawe, wyspa podzieliła się na strefy turystyczne. Część wybrzeża zdominowali turyści z Niemiec, a część z Wielkiej Brytanii. Właśnie z tych dwóch krajów przyjeżdża na Majorkę najwięcej gości. Absolutnym przeciwieństwem Arenalu jest Paguera. Pełna spokojnych, w dojrzałym wieku Niemców, często wypoczywających tu wraz z całymi rodzinami.
Do stolicy Majorki zajrzeć trzeba i to nie tylko z tego powodu, że jest tam lotnisko. W Palma de Majorka stoi symbol wyspy – Katedra La Seu. Po za nią, są bary, restauracje i port morski, w którym cumują wielkie wycieczkowce, przywożące codziennie tłumy turystów. Nocowanie w Palmie nie ma sensu.
Znacznie lepiej jest pojechać na północny wschód, w region zwany Alcudią. Niestety, z powodu odległości od lotniska, transfery są droższe, a sam region stawia raczej na bardziej „wymagającą” klientelę.
Właściwie, na Majorce wszędzie jest ładnie. Hotele stoją wzdłuż niemal całego wybrzeża, z wyłączeniem jedynie części północno-zachodniej, gdzie rozciąga się pasmo górskie. Plaże są piaszczyste, hotele o typowo hiszpańskim standardzie. Solidne i porządne, ale bez przesadnych luksusów (pomijając te, które z założenia są luksusowe).
Na Majorkę latają z powodzeniem tani przewoźnicy i wyspa należy do tych miejsc, w których tanim liniom prawie udało się pokonać biura podróży. Choć nie całkiem. Ale szanse na samodzielne skonstruowanie sobie oferty są wcale niemałe.
Więcej: „Czy warto polecieć na Majorkę?”
Costa del Sol
Marbella, Fuengirolla, Benalmadena, Torremolinos i położona na wschód od portu lotniczego w Maladze, Nerja, to główne kurorty Costa del Sol. Nerja jest najdroższa, choć zupełnie nie wiadomo, dlaczego. Droga jest także Marbella, ale w tym przypadku, powód jest znany. Renoma. Do Marbelli od dawnych czasów zawsze zjeżdżali przeróżni celebryci i miasto wyrobiło sobie markę. Choć, tak naprawdę, nie różni się niczym od na przykład Benalmadeny. Jest tylko większe, ale trudno uznać to za zaletę.
Na Costa del Sol wzdłuż brzegu stoją, jeden przy drugim, wysokie i duże hotele. Różnych kategorii, choć w pierwszej linii zwykle są te lepsze. Trzygwiazdkowe, a tym bardziej dwugwiazdkowe, znajdują swe miejsce w dalszych szeregach.
W większości hoteli jest „half board”, czyli dwa posiłki dziennie i „all inclusive”. Różnice pomiędzy obydwoma wariantami są rzędu 50-60 euro dziennie za dwie osoby, co stawia pod znakiem zapytania sensowność wykupywania „all inclusive”. Za tyle samo bez trudu zjeść można lunch i napić się piwa w wybranej prze siebie restauracji, a jeszcze zostanie reszta. Za to warto skorzystać z opcji „full board” jeśli taka jest dostępna w hotelu. Oznacza trzy posiłki dziennie, zwykle z jakimś napojem, a dopłaty do „half boardu” są raczej symboliczne.
Plaże na Costa del Sol są piaszczyste i duże. Wszystkie publiczne, nie należą do hoteli, co oznacza, że korzystając ze stojących na nich leżaków i parasoli płacić trzeba 12-18 euro za komplet (w zależności od miejsca i terminu wypoczynku).
Pamiętajmy, że Costa del Sol to przecież słynna Andaluzja! W całkiem niedużej odległości od kurortów jest wiele znanych, historycznych i ciekawych miejscowości: Granada, Kordoba, Kadyks, Ronda, Sewilla czy Gibraltar. Wszędzie da się bez trudu dojechać i - po zwiedzaniu - wrócić jeszcze tego samego dnia. Najdalej jest do Kadyksu i Sewilli, bo ponad 200 km, ale przy tamtejszych autostradach, przejazd nie zajmuje za wiele czasu. Z Costa del Sol można wybrać się także na wycieczkę do Maroka. Słabością jest konieczność skorzystania z pośrednictwa biura podróży (tylko najbardziej zahartowani podróżnicy mogą zdecydować się na samodzielną eskapadę), co wiąże się z koniecznością poniesienia większych kosztów. Wszędzie indziej da się pojechać bez udziału pośredników.
Więcej: „Wakacje w Hiszpanii. Czy warto polecieć na Costa del Sol?”
Teneryfa
Na Wyspy Kanaryjskie najlepiej latać zimą. Po co w lecie, skoro w bliżej położonych miejscach jest równie ładna pogoda, ceny wyjazdów niższe, a morze cieplejsze? Co innego w chłodnej porze roku. Takiej jak listopad. U nas szare dni, a tam słońce! Z zimą bywa różnie. Choć nie ma co obawiać się opadów śniegu, to w styczniu czy lutym może pogoda spłatać figla. Kilka dni deszczu i temperatura rzędu kilkunastu stopni to nie to czego oczekuje się po wakacjach na Teneryfie. Jednak, żeby tak trafić trzeba mieć pecha. Zwykle jest ładnie.
Na Teneryfie, mimo że nie jest to ogromna wyspa, są dwie strefy klimatyczne. Na północy jest bardziej zielono, ale za to częściej deszczowo, na południu – sucho i bardziej brązowo-żółto.
Na Teneryfie nie ma prawdziwych żółtych plaż. Ta najbardziej znana – Playa de Las Americas - usypana została sztucznie. Plaże naturalne są zwykle czarne lub ciemnoszare. Ocean z dużą siłą uderza w brzegi wyspy i kąpanie się w nim możliwe jest tylko w miejscach przeznaczonych dla plażowiczów. Solidne falochrony skutecznie zmniejszają energię oceanu, pozwalając na wejście do wody. Inna sprawa to jej temperatura. Zbliżona do tej, którą znamy z Bałtyku. A zatem, dla nas, wysoka…
Teneryfa to, oczywiście, wulkan El Teide. Warto na niego się wybrać. Często jednak wejście na szczyt bywa zamknięte z powodów pogodowych. Ale na Teneryfie jest co robić. Zawsze można chociaż sobie popatrzeć. Na przykład na imponujące klify Los Gigantes i rozbijające się o nie szalejące fale oceanu.
Ale latanie na Teneryfę w lecie? Po co?
Więcej: „Czy warto polecieć na Teneryfę?”
Wybrzeże Algarve
Zimny ocean, piękne widoki. Linia brzegowa na Wybrzeżu Algarve, czyli wzdłuż południowej krawędzi Portugalii, zmienia się według prostej reguły. Im bardziej na zachód tym więcej klifów, na plażę schodzi się po schodach, a czasami nawet jeździ windą. Na wschodzie jest inaczej. Teren jest plaski, a plaże rozległe i piaszczyste. Piasek jest także w części zachodniej. W ogóle w Portugalii plaże są ładne i tworzy je prawdziwy, miękki piasek, a nie jakiś żwir. Szkoda tylko, że woda jak w Bałtyku.
Słabością Portugalii jest także odległość dzieląca ją od Polski, co podnosi koszty podróży. Nie jest to miejsce, w które jeździ się po to, aby posiedzieć w turystycznym resorcie rozkoszując się atrakcjami „all inclusive”. Popularność tej opcji nie jest tu duża. Większość hoteli oferuje dwa posiłki dziennie albo same śniadania.
Są tu luksusowe hotele, postawione w drogich miejscowościach jak Villamoura (znana z okazałej mariny i pól golfowych), ale są i tańsze możliwości zakwaterowania. Na przykład w Albufeirze (dość duże miasto pełne młodzieży) lub w miejscowości Quaiteira. Ciekawym miejscem do zamieszkania w czasie wakacji są Portimao i Lagos – miasta położone u ujścia rzeki. Z kolei, Amarcao de Pera to miejscowość przypominająca nasze starsze osiedla mieszkaniowe, wypełnione wysokimi blokami.
W Portugalii jest przylądek Cabo da Roca – najdalej na zachód położony punkt stałego lądu kontynentu europejskiego. Oczywiście, jest tam klif, a jego wysokość sięga 144 metrów.
Pogoda na wybrzeżu Algarve jest ładna i utrzymuje się długo. Można trafić na słońce i ciepło nawet pod koniec października, wyjazd wtedy chyba jest wartą rozważenia opcją, bo przecież kąpiele w oceanie są i tak dostępne tylko dla morsów – niezależnie od tego czy jest lato czy jesień.
Więcej: „Czy warto polecieć do Portugalii?”
Hurghada
Słońce. Ani w Grecji, ani w Turcji, nie wspominając już o takich krajach jak Hiszpania czy Bułgaria, nie można być pewnym słonecznej pogody. W Hurghadzie można! I to prawie przez cały rok. Tylko w paru miesiącach zimowych możliwe jest pojawienie się jakiś chmur. Jednak, wbrew pozorom, upał w Egipcie nie jest mocno dokuczliwy. Nawet w sierpniu. Z powodu suchego powietrza. Odczuwalność temperatury jest taka, że 32 stopnie w Polsce trudniej znieść niż 40 w Egipcie.
Wiejący tam niemal bezustannie wiatr, w lecie dający ulgę, w zimie bywa uciążliwy. Powoduje uczucie chłodu. Zwłaszcza wyjście z basenu (z podgrzewaną wodą) nie jest przyjemne… Temperatury w dzień są rzędu 25 stopni, a w nocy raczej nie spadają poniżej 16-18.
Hurghada to miejsce do plażowania. „All inclusive”, łóżko pod parasolem, pływanie w morzu i basenie, nurkowanie z rurką. Wychodzić poza hotel, zwłaszcza jeśli jest dobrej klasy, nie bardzo jest po co. Chyba tylko dla popatrzenia na handlarzy i potargowania się z nimi. Na dłuższą metę jest to jednak uciążliwe. Władze Egiptu próbują walczyć z wszechobecnymi, natrętnymi handlarzami, ale z niezbyt dużymi sukcesami.
Wycieczki do Luksoru i Kairu to zawsze były fundamenty pracy rezydentów biur podróży. Przy cenie rzędu 100 dolarów, prowizja jest motywująca. Wydarzenia polityczne, zamachy (choć już od dawna nic złego się nie zdarzyło) odebrały turystom ochotę na takie wyprawy. Chociaż jeśli ktoś nigdy nie był w Muzeum Kairskim i nie widział maski Tutenchamona, to powinien może zdobyć się na odwagę i pojechać do Kairu. A poza tym, być w Egipcie i nie widzieć piramid?... Podobnie jest z Doliną Królów w Luksorze.
Więcej: „Czy warto polecieć do Hurghady?”
Sharm El Sheikh
Półwysep Synaj cieszy się ostatnio raczej złą sławą. A wszystko to za sprawą zamachu na samolot rosyjskich linii lotniczych, do którego doszło dawno temu, bo w 2015 roku. Ale wciąż o tym się pamięta. Poza tym, na Synaju dochodzi czasami do ekscesów z udziałem Bractwa Muzułmańskiego lub innych grup ekstremistycznych. I nie ma znaczenia, że dzieje się to setki kilometrów od Sharm El Sheikh. Obawy wciąż się utrzymują.
Sharm ma podobne zalety jak Hurghada. Też jest słońce i też są rozległe hotele. Inne są tylko plaże. A to z powodu rafy koralowej, która akurat w tym miejscu sięga samego brzegu morza. Utrudnia to, a właściwie uniemożliwia, wchodzenie do wody (nie pomogą żadne buty, rafa jest naprawdę bardzo ostra, zresztą chodzenie po rafie jest zakazane). W wielu hotelach zainstalowano specjalne gumowe pomosty, po których wejść można na tyle daleko, że rafa nie przeszkadza. Ale, OK, to jest dobre tylko dla dobrych pływaków. Nie każdy ma ochotę, odwagę i umiejętności, aby od razu wskoczyć do morza przy głębokości 3-4 metrów. Tym bardziej, że w miejscach tych bywają całkiem silne prądy. Są hotele, głównie w Naama Bay, które oczyściły swoje plaże z rafy (nie wiadomo jak to zrobiły, bo niszczenie rafy nie może być legalne) i do morza wejść się da. Ale to wyjątki.
Zasadą w Sharm El Sheikh jest to, że każdy z hoteli jest przypisany do konkretnej plaży. Nawet wtedy, gdy stoi w oddaleniu od niej (a odległość, w niektórych przypadkach, bywa całkiem duża). Przy wejściu pokazać trzeba klucze do pokoju.
Sharm El Sheikh to dobre miejsce dla pływaków i płetwonurków. Plażowicze i rodziny z dziećmi mogą znaleźć lepsze miejsca do wypoczynku. Nawet wtedy, gdy spokój zapanuje w Egipcie.
Więcej: „Czy warto polecieć do Sharm El Sheikh?”