Bojkot
George Clooney rozpoczął bojkot. Ogłosił, że korzystanie z luksusowych hoteli w Europie i Ameryce, należących do sułtana Brunei jest niemoralne. Jak można rozkoszować się pluszowymi poduszkami w hotelu Plaza Athénée, wiedząc, gdzie trafi te 20 tysięcy dolarów zapłaconych za spędzoną w nim, w apartamencie prezydenckim, noc?
Moralność i turystyka
Bojkot dotknąć ma dziewięciu hoteli (trzech w Wielkiej Brytanii i po dwóch w USA, Francji i we Włoszech) zarządzanych przez narodowy fundusz Sułtanatu – Brunei Investment Agency. A są wśród nich: Beverly Hills Hotel i Bell-Air w Los Angeles, Plaza Athénée w Paryżu, Dorchester w Londynie, Coworth Park w Ascot.
George’a Clooneya od razu poparł Elthon John.
Nie jest jednak jasne jak bardzo w wyniku bojkotu ucierpi sam sułtan Brunei Hassanal Bolkiah. Jego majątek szacowany jest na 20 miliardów dolarów i jest uważany za jednego z najbogatszych ludzi świata. Może nawet nie zauważyć zmniejszenia wpływów z rezerwacji miejsc w hotelach. W przeciwieństwie do pracowników. Dorchester Collection zatrudnia 3500 osób. Dlatego nie wszystkie gwiazdy poparły Clooneya. Russell Crowe i Kim Kardashian skrytykowały pomysł, którego realizacja doprowadziłaby do utraty źródeł dochodów niczemu niewinnych pracowników.
Brunei jest małym państwem, położonym na północnym skraju wyspy Borneo, w Azji Południowo-Wschodniej. Rządzi nim 73-letni sułtan Hassanal Bolkiah, utrzymujący władzę od ponad 50-ciu lat. W kraju - jak nietrudno się domyślić - działa prawo szariatu. Obowiązują ostre reguły, wzbudzające protesty w krajach o innej kulturze. Złodzieje karani są amputacją ręki. Ostatnio ogłoszono kolejny barbarzyński przepis, który szczególnie oburzył ludzi Zachodu. Osoby dopuszczające się aktów homoseksualnych, a także zdrady małżeńskiej, karane będą śmiercią przez ukamieniowanie. Organizacja Human Rights Watch oświadczyła, że sułtan powinien bezzwłocznie wycofać zapisy prawne pozwalające karać w tak straszny sposób ludzi za coś co w ogóle nawet nie powinno być uznane za przestępstwo. ONZ zakazuje stosowania kar „okrutnych, nieludzkich lub poniżających”.
Problem w tym, że Brunei nie jest wyjątkiem. Prawo szariatu obowiązuje w wielu miejscach na świecie, a np. kary cielesne stosowane są także m.in. na Malediwach, w Emiratach Arabskich i Arabii Saudyjskiej. Te dwa pierwsze kraje są ważnymi kierunkami w turystyce wyjazdowej, a Malediwy zalicza się do „turystycznych rajów”.
Co ciekawe, wprowadzenie drakońskich kar w Brunei zbiegło się z pomysłem otwarcia kraju na turystykę. Jego głównym źródłem dochodów jest ropa naftowa. Ale sułtan uznał, że należy rozwinąć inną gałąź gospodarki. Dotychczas do Brunei zaglądało nie więcej niż 250 tysięcy turystów rocznie. Czyli mniej niż przyjeżdża do - położonego po drugiej stronie Morza Południowochińskiego - Singapuru w ciągu każdego tygodnia! Sułtan chciałby podwoić liczbę gości w okresie dwóch lat. W realizacji tego celu pomóc ma zatrudniona, renomowana firma marketingowa, M&C Saatchi. Jej głównym zadaniem jest rozreklamowanie, należących do państwa, linii lotniczych, Royal Brunei. Na stronie internetowej M&Saatchi zamieściło informację: „Royal Brunei Airlines zamierza zwiększyć przychody dzięki wzrostowi napływu turystów do Brunei. Celem jest pozyskanie osób chcących polecieć na wakacje do Brunei, którzy wybiorą do tego samoloty Royal Brunei. Naszą ideą jest pokazanie Brunei jako antidotum na stresy codziennego życia w nowoczesnych miastach Azji i świata”.
W jaki sposób ogłoszenie bojkotu wpłynie na realizację planów rozwoju turystyki przyjazdowej do Brunei i czy w ogóle będzie miało jakikolwiek wpływ? Raczej wątpliwe. Bojkot ograniczy się, co najwyżej, do grupy luksusowych hoteli w Europie i USA, z których ofert nie skorzysta paru celebrytów. Hotele te, zapewne, odczują to finansowo, bowiem celebryci stanowią dla nich główne źródło dochodów. Jednak wycieczki do Brunei skierowane są do zwykłych turystów. Czy oburzą się na barbarzyńskie prawa obowiązujące w Sułtanacie i zrezygnują? Czy może raczej sprawnie przeprowadzone kampanie reklamowe zachęcą ich do poznania tego rzadko odwiedzanego kraju? Przyjdzie to tym łatwiej, że od razu odezwaly się głosy, że nie powinno się stosować metod odwetowych, które odczuwają przede wszystkim, albo wyłącznie, przeciętni mieszkańcy, a dla władz są zupełnie obojętne. Stosowanie sankcji, ograniczeń handlowych, embarga, wobec państw rządzących przez tyranie ma tylko wtedy uzasadnienie, gdy istnieje nadzieja, że w ich wyniku dojdzie do wzrostu niezadowolenia mieszkańców i końca tyranii. W przypadku Brunei o niczym takim nie może być mowy. Sułtan ze swym 20-miliardowym majątkiem żył będzie sobie równie dobrze jak zawsze. A brak turystów to mniejsze przychody państwa, mniej pracy dla tubylców, mniejsze zarobki.
Ale zasadnicze pytanie jest inne. Gdzie powinna być wyznaczona „linia moralności”. Do Brunei przyjeżdżać nie wolno. A na Malediwy? Tam kamieniowanie jest też w kodeksie karnym. A Emiraty Arabskie, gdzie lata także dużo polskich turystów? Za zdradę małżeńską otrzymuje się 100 batów. A Maroko? Homoseksualiści nie są kamieniowania, ale trafiają do więzienia.
Istnieje obawa, że gdyby konsekwentnie stosować zasady moralne i wykluczać z mapy turystycznych wyjazdów wszystkie kraje niebędące całkowicie wolne od zastrzeżeń dotyczących praw człowieka to niewiele zostałoby do zwiedzania. A gdyby tak jeszcze dołączyć do listy bojkotowanych miejsca, gdzie nierespektowane są prawa zwierząt, to biura podróży musiałyby zniknąć.