Postanowienie
Tym razem zwolennicy orzeczeń Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej i sławetnych „pytań prejudycjalnych” do niego słanych nie będą triumfowali. Tak się składa, że w branży turystycznej nie brakuje „obrońców konstytucji”, a nawet są oni w tym środowisku nadreprezentowani. Ale pod koniec grudnia TSUE ogłosił postanowienie, które biurom podróży, a zwłaszcza touroperatorom spodobać się nie może. Zgodnie z nim biura mają obowiązek płacić podatek VAT już w chwili pobierania od klientów zaliczek. Rzecz w tym, że wysokość VAT-u jest w takim momencie zupełnie nieznana. Ale Trybunałowi to nie przeszkadza.
Marża i podatek
Podatek VAT w turystyce płacony jest zupełnie inaczej niż w innych branżach. Obliczany jest nie od przychodów, po odjęciu VAT-u naliczonego przy zakupie towarów i usług wykorzystanych przy tworzeniu własnego produktu. W turystyce wyjazdowej VAT płaci się po prostu od marży. Nie ma znaczenia VAT-em w jakiej wysokości obłożone są zakupione usługi składające się na koszt wycieczki. Biuro podróży ma obowiązek zapłacenia 23% podatku od marży uzyskanej z każdej imprezy. Sprawa wydaje się prosta. I taką jest, pod warunkiem, że zna się wysokość marży. A wiedza taka pojawia się dopiero po zakończeniu imprezy. Odgadnięcie wysokości marży z wielomiesięcznym wyprzedzeniem jest całkowicie niemożliwe. Nie da się jej przewidzieć w chwili wpłacania przez klienta zaliczki w grudniu za imprezę, która zrealizowana ma zostać w sierpniu. Jest to oczywisty absurd. Dla wszystkich, ale nie dla sędziów Trybunału.
„Marża biura podróży, a w konsekwencji podstawa opodatkowania, stanowi różnicę między całkowitą kwotą, z wyłączeniem podatku od wartości dodanej (VAT), do zapłaty przez turystę a faktycznymi kosztami poniesionymi przez biuro podróży na poprzednim etapie obrotu z tytułu dostaw towarów i usług świadczonych przez innych podatników, w przypadku, gdy transakcje te służą bezpośredniej korzyści turysty. Jeżeli kwota zaliczki jest równa całkowitej cenie usługi turystycznej lub istotnej części tej ceny, a biuro podróży nie poniosło jeszcze żadnych faktycznych kosztów lub tylko ograniczoną część całkowitych kosztów tej konkretnej usługi, lub jeżeli faktyczne koszty konkretnej podróży poniesione przez biuro podróży nie mogą być ustalone w chwili wpłaty zaliczki, marża zysku może być ustalona na podstawie oszacowania faktycznych kosztów całkowitych, jakie biuro to ostatecznie poniesie. W celu dokonania takiego oszacowania biuro podróży powinno uwzględnić, w stosownych przypadkach, koszty dotychczas faktycznie poniesione w momencie wpłaty zaliczki. Dla celów obliczenia marży od całkowitej ceny podróży należy odjąć szacowane faktyczne koszty całkowite, a podstawa opodatkowania VAT podlegającego zapłacie w związku z wpłatą zaliczki jest obliczana poprzez pomnożenie kwoty tej zaliczki przez procent, jaki stanowi określona w ten sposób przewidywalna marża zysku w całkowitej cenie podróży.”
Tak brzmi orzeczenie TSUE. Z tego długiego wywodu, zawierającego oczywistości (definicja czym jest marża), najważniejsze jest zdanie mówiące o tym, że od ceny wycieczki odjąć należy „szacowane faktyczne koszty całkowite”. Co to takiego są koszty „szacowane faktyczne” trudno odgadnąć. Czy Trybunałowi chodziło o to, żeby organizatorzy nie odliczali szacowanych kosztów fikcyjnych?
O wysokości marży w turystyce wyjazdowej, zwłaszcza opartej na przelotach czarterowych, decyduje końcowy wynik sprzedaży. Każde sprzedane miejsce w samolocie ma istotny wpływ na wynik jednostkowej marży.
Posłużmy się przykładem. Wyobraźmy sobie, że touroperator dysponuje blokiem stu miejsc w samolocie i każde z miejsc kosztuje go 1000 zł (przy wypełnieniu 90%). Pozostałe jego koszty (średnie ceny miejsc w hotelach, ubezpieczenie, rezydent, itp.) to kolejne 1000 zł. Marża kalkulowana: 200 zł. Cena wycieczki: 2200 zł.
Jeśli sprzeda 90 miejsc to zarobi: 2200 x 90 – (1000 x 90 + 1000 x 90) = 18 000 zł, czyli marża uzyskana na każdym miejscu wyniesie, tak jak kalkulował, 200 zł, od czego zapłaci 23% podatku VAT.
Co będzie jednak, gdy touroperatorowi bardziej się poszczęści i sprzeda wszystkie miejsca? Wtedy rachunek wyglądał będzie tak:
2200 x 100 – (1000 x 100 + 1000 x 90) = 30 000 zł, czyli 300 zł od osoby. Skąd różnica? Cena miejsc w samolocie jest stała i wynosi 90 tysięcy. Touroperator skalkulował sobie wypełnienie w wysokości 90%. Lepsza sprzedaż przyniosła mu większą marżę.
Co będzie, jeśli jednak dojdzie do klapy i uda się znaleźć tylko 70 chętnych klientów?
2200 x 70 – (1000 x 70 + 1000 x 90) = - 6 000 zł. Marża ujemna. Do każdego z klientów dopłaci po 85 zł.
O wysokości marży jednostkowej decyduje każde sprzedane miejsce. A o tym ile takich miejsc było dowiedzieć się można najwcześniej w momencie, gdy samolot oderwie się od pasa startowego. Pełne rozliczenia różnych kosztów, zniżek pojawiają się jeszcze później. I dlatego dniem, w którym naprawdę wiadomo ile zarobiło się na wycieczce jest dzień jej zakończenia.
W rzeczywistym świecie sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana. Rachunki nie są tak proste. Są różne hotele, duża część z nich zakontraktowana na zasadach gwarancyjnych, oferty specjalne, zmieniające się nieustannie kursy walutowe. Odgadniecie marży wynikowej w dniu pobierania zaliczki jest zupełnie niemożliwe. Można sobie ją oczywiście szacować. A wynik oszacowania zależał będzie od usposobienia szacującego. Jeśli jest optymistą, da więcej. Jeśli czarnowidzem – mniej. I każdy z tych szacunków jest równie prawdopodobny! Chyba najlepszym i najprostszym rozwiązaniem jest szacowanie marży na poziomie zerowym. A po zakończeniu imprezy wysyłanie korekty (tak jak to dzieje się obecnie).
Orzeczenie TSUE wzbudziło ferment w środowisku biur podróży. Szef Polskiej Izby Turystycznej, Paweł Niewiadomski zapowiedział działania w ramach struktur międzynarodowych, mające złagodzić skutki nowych przepisów, które teraz zostaną wprowadzone przez rząd do polskiego prawa. Wszak wiemy, że orzeczenia TSUE muszą być respektowane.
Co ciekawe wyrok TSUE jest skutkiem słynnych ostatnio „pytań prejudycjalnych”. Z pytaniami takimi zwrócił się do TSUE nasz NSA, po tym jak inne sądy przyznawały rację biurom podróży trzymającym się zasady deklarowania wysokości należnego VAT-u po uzyskaniu pełnej wpłaty, a nie w chwili pobrania zaliczki. Naczelnemu Sądowi Administracyjnemu coś się jednak w tym nie spodobało i uznał, że najlepiej wytłumaczą mu to sędziowie TSUE. I tak się stało.