Do sprzedania
„Later or tomorrow”. W ten złośliwy sposób rozwijano kiedyś skrót LOT. Ale było to bardzo dawno temu, jeszcze w czasach PRL. Później firma przechodziła różne fazy. Były okresy wzlotów i upadków. Te ostatnie zdarzały się częściej. Za czasów poprzedniej ekipy rządowej mówiło się wprost o likwidacji spółki albo jej sprzedaniu silniejszemu partnerowi (pamiętne wystąpienie Donalda Tuska o konieczności zerwania z sentymentami). Za takiego „silniejszego” uchodziła także, zbankrutowana w zeszłym roku, niemiecka linia lotnicza Air Berlin. Jeszcze wcześniej, bo na przełomie wieków, LOT został już nawet sprzedany, wprawdzie tylko w części (37.6%), ale z zamiarem oddania nowemu inwestorowi w następnym kroku całości. Nie udało się, bo ten nowy inwestor, szwajcarski Swissair zanim zdążył podpisać umowę, zbankrutował…
Wzloty i upadki PLL LOT
W ostatnich dwóch latach PLL LOT złapały wiatr w żagle. Skończyły się straty. Po raz pierwszy od długiego czasu firma osiągnęła zyski. Rozwinięto inwestycje. Do nowoczesnych Dreamlinerów dołączyły jeszcze nowocześniejsze MAX-y. Uruchomiono nowe połączenia, także na trasach zaczynających się poza Polską (loty z Budapesztu do USA), pojawiły się plany zakupu innych linii (np. Croatia Airlines). Wszystko szło dobrze. Na początku lipca LOT zorganizował wielką galę z okazji rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Pochwalił się nowym samolotem wymalowanym w biało-czerwone barwy. Pech chciał, że akurat tego samego dnia zepsuł się inny samolot i trzeba było anulować lot do Toronto. A to oznaczało koszty finansowe (odszkodowania dla pasażerów) i, co gorsza, wizerunkowe. Pojawiły się drwiny, odniesienia do „Misia” Barei. Przecież na płycie lotniska stał nowy samolot, ale nie można było go wykorzystać, bo potrzebny był dla uroczystej gali zachwalającej nowoczesność firmy. Nie wiadomo, czy z powodów technicznych nadawał się do lotu, ale to bez znaczenia. Z punktu widzenia zewnętrznych obserwatorów, wszystko to wyglądało zabawnie (zapewne innego zdania byli ludzie czekający na odlot do Toronto). Słowem: wizerunkowa masakra.
Ale sławetna gala to nic w porównaniu z tym co ostatnio dzieje się z lotami naszego narodowego przewoźnika, a ściśle mówiąc z rozkładem lotów. Coraz bardziej traci na znaczeniu. Według oświadczeń władz firmy, w zeszłym roku wskaźnik punktualności wynosił 76%. Za punktualne uważa się lądowanie samolotu zgodnie z rozkładem plus minus piętnaście minut. Ostanie dane wyglądają jednak o wiele gorzej. Niewystarczająca, wobec rozwiniętej siatki połączeń, liczba samolotów wymusza intensywną ich eksploatację, co dobre jest z ekonomicznego punktu widzenia. Jednak sprzyja powstawaniu usterek, a te przyczyniają się do lawinowego narastania opóźnień. W maju współczynnik punktualności wyniósł jeszcze 75%, ale w czerwcu spadł do dramatycznej wartości 60%. Gdyby miał się utrzymać na takim poziomie przez cały rok, PLL LOT „udałoby się” wejść do pierwszej dziesiątki najmniej punktualnych linii lotniczych świata. Na szczęście wydaje się to mało prawdopodobne. Jeden miesiąc niczego nie przesądza. Ostatni wskaźnik obejmujący cały rok wyniósł wspomniane 76%. Nie daje to, niestety, naszemu przewoźnikowi miejsca wśród najpunktualniejszych linii na świecie, ale nie jest też tak źle, żeby umieszczać go wśród najgorszych.
Najbardziej i najmniej punktualni
W ubiegłym roku najbardziej spóźnialską linią była, mało znana, kanadyjska Air Inuit, której wskaźnik punktualności wyniósł zaledwie 44.6%. Żeby znaleźć się w pierwszej dziesiątce trzeba było doprowadzić do sytuacji, w której tylko 58% lotów kończy się o czasie (plus minus 15 minut). LOT-owi do tego jest daleko. Nawet beznadziejny wynik z czerwca nie zepchnąłby go do grupy najgorszych na świecie.
Nieco inaczej sytuacja wygląda, gdy weźmie się pod uwagę tylko linie lotnicze wywodzące się z krajów europejskich, blisko-wschodnich i afrykańskich. W tej grupie 60-procentowy wskaźnik dałby aż drugie miejsce wśród najgorszych. A 76% z ubiegłego roku to niewiele więcej niż 74.4% uzyskane przez El Al, dające miejsce w pierwszej dziesiątce. LOT musi uważać. Zagrożenie znalezieniem się w tej grupie jest tym wyższe, że w bieżącym roku o opóźnieniach i anulacjach rejsów jest o wiele głośniej niż rok temu. O gorszy wynik w tym roku będzie łatwiej.
Najbardziej punktualnym przewoźnikiem była w 2017 litewska budżetowa firma airBaltic. Ponad 90% lotów kończyło się (prawie) zgodnie z rozkładem. Żeby wejść do pierwszej „20” trzeba było mieć wynik nie gorszy niż 82%. LOT-owi pozornie niewiele do tego brakuje. Tylko sześciu procent. Jednak to tylko złudzenie. Osiągnięcie takiego poziomu jest niemożliwe. Przynajmniej w tym roku. LOT musi włożyć wiele pracy (w tym rozwiązać problemy pracownicze), żeby utrzymać wskaźnik punktualności na ubiegłorocznym poziomie. Będzie to trudne.