Nowy rząd i stary pomysł. Niedawno powołany minister sportu i turystyki, Witold Bańka, nie jest szczególnie znany ze swych turystycznych dokonań, czy choćby zainteresowań turystyką (choć, zapewne, na urlopy jeździ). Jest byłym sportowcem, a w 2007 roku, na mistrzostwach świata w japońskiej Osace, wraz z kolegami, zdobył brązowy medal w sztafecie 4 x 400 metrów. Witold Bańka potrafił, kilka lat temu, przebiec 400 metrów w czasie 46.11 sekund. Czyli biegł z prędkością ponad 31 km/godzinę! Niestety, na igrzyska olimpijskie w Londynie, w 2012 roku, zakwalifikować mu się nie udało. Biegał wtedy za wolno.
Nowy minister, mimo że całym sercem oddany sportowi, musi zajmować się też sprawami związanymi z turystyką. Jedną z pierwszych jego decyzji, czy też decyzji podjętych przez któregoś ze współpracowników, była zapowiedź wznowienia działań w celu poprawienia finansowego bezpieczeństwa turystów, korzystających z usług biur podróży. Za najlepszy, a przynajmniej dobry, sposób uznał utworzenie specjalnego funduszu finansowego, z którego zwracane będą pieniądze tym klientom biur podróży, którzy mieli pecha i wpłacili je firmom – bankrutom. Dotychczas istniejące zabezpieczenia, w postaci specjalnych gwarancji touroperatorskich, okazywały się często niewystarczające. Nowe władze ministerstwa uznały, że specjalny fundusz rozwiąże wszystkie, tego typu, problemy.
Całkiem charakterystyczną cechą wielu nowych kierownictw, zarządów, czy dyrekcji, jest to, że po objęciu swych funkcji starają się za wszelką cenę wprowadzić innowacje, wymyślić lub znaleźć klucz do sukcesu. Taki, którego poprzednicy nie zdołali dostrzec. Oczywiście, w ogromnej większości przypadków, poprzednicy wcale nie byli aż tak nieudolni, żeby nie próbować różnych rozwiązań i ci nowi najczęściej, powtarzają to, co już było wcześniej sprawdzane. Nowy pomysł jest nowym tylko dla nowego menadżera…
Chyba podobnie jest i w tym przypadku. Fundusz gwarancyjny był pomysłem poprzedniej ekipy rządzącej. Jego złe i dobre strony zostały już przewiercone na wszelkie sposoby. Należąca jeszcze do ekipy Tuska, Katarzyna Sobierajska, pełniąca funkcję turystycznego podsekretarza stanu w MSiT (na szczęście Biernat wykazał się zdrowym rozsądkiem i nie udawał, że zna się na temacie, delegując do tych zadań panią Kasię), po wielu miesiącach dyskusji, analiz i nasiadówek, ostatecznie poddała się. I to w szerszym sensie. Nie tylko zrezygnowała z wprowadzania funduszu, ale sama opuściła ministerstwo, przechodząc na jakieś intratne stanowisko w przedsiębiorstwie z innej branży.
WakacyjnyCzas.pl
24 lutego 2014
(...) Ministerstwo przewiduje powołanie odrębnego podmiotu prawnego, zwolnionego z podatków. Powołany zostanie 3-osobowy Zarząd Funduszu i 5-cio osobowa Rada Funduszu, której wynagrodzenia określi właściwy minister. Zarówno Rada jak i Zarząd Funduszu swoje zadania wykonywać będą przy pomocy Biura Funduszu, liczącego około 20-tu osób („około” nie oznacza raczej, że może być mniej).
(…)
Ministerstwo pragnąc podkreślić taniość projektowanych rozwiązań, za punkt odniesienia przyjmuje… Danię - jeden z najbogatszych krajów świata – porównując koszty podobnych przedsięwzięć w obydwu krajach. Na tym tle, propozycja MSiT wygląda rzeczywiście na ekonomiczną. Na przykład średni koszt osobowy w Danii to aż 22 tys zł miesięcznie, a tymczasem u nas ma to być zaledwie 8.7 tys. Łączne koszty działalności Funduszu wynosić mają od 3.7 mln w pierwszym roku do 4.4 mln zł w piątym roku funkcjonowania. I choć Ministerstwo zastrzega, że są to koszty minimalne i zapewne rzeczywiste będą musiały być wyższe, to w porównaniu z Danią, pracowników Rady, Zarządu i Biura Funduszu czeka prawdziwie ascetyczne życie. W Danii, bowiem, koszty te sięgają 6.3 mln zł, są zatem o 50% wyższe. Mimo to sądzę, że znajdą się gotowi do poświęceń dla dobra polskiej turystyki.
(…)
Fundusz będzie miał mnóstwo pracy. Przede wszystkim będzie zbierał składki. Ja kiedyś myślałem, że zamiast funduszu wystarczy wyodrębnić subkonto w jakimś banku obsługującym Ministerstwo Sportu lub Finansów i cała praca sprowadzi się do tego, że czasami któraś z księgowych zajrzy do komputera i wyśle monity tym biurom, które zalegają ze składkami. Okazuje się to niemożliwe. Ministerstwo wyjaśniło, że byłoby to sprzeczne z przepisami unijnymi. Musi być odrębny fundusz.
(…)
MSiT domaga się 2 mln zł na rozruch, wyjaśniając, że jest to kwota niezbędna na wynajęcie lokalu, wyposażenie i, oczywiście, na pierwsze wynagrodzenia.
(…)
(...) Czy pracownicy Funduszu nie umrą z nudów?
„Projekt założeń projektu” dość szczegółowo opisuje zadania stojące przed Funduszem. Ale mimo to trudno zrozumieć, czym tak naprawdę, na co dzień zajmować się będą jego pracownicy. A już zupełnie niejasne są obowiązki Rady Programowej, powoływanej przez ministra, który nad nią sprawował będzie bezpośredni nadzór. A z kolei Rada nadzorowała będzie zarząd. A czy nie byłoby prościej, gdyby minister bezpośrednio nadzorował zarząd?
Na co dzień, pracownicy Funduszu zbierali będą składki i deklaracje o składkach. W rzeczywistości, robił to będzie program komputerowy, czyli pracownicy trochę mogą się nudzić… Cała nadzieja w częstych bankructwach . Gdyby ich zabrakło, jedyną czynnością, wypełniającą jakoś czas, byłoby przeprowadzanie kontroli – sprawdzanie czy organizatorzy deklarują prawdę (bo o zgodność wpłat z deklaracjami zatroszczy się komputer). Z powodu liczebności podmiotów, kontrole prowadzone będą mogły być jedynie wyrywkowo, praktycznie tylko w oparciu o doniesienia. Chociaż głównych touroperatorów jest nie więcej niż kilkunastu, to łączna liczba różnego rodzaju organizatorów, zmuszonych do obłożenia swoich klientów składkami, przekracza trzy tysiące. Pracownicy Funduszu, których ma być 16-tu, nie są w stanie skutecznie ich skontrolować. Chyba, że zatrudnieni zostaną specjalni inspektorzy. Ale wtedy, czym zabijałyby nudę osoby zatrudnione w Biurze Funduszu? Bo bankructw może być zbyt mało…
(...)
Sprawa funduszu wydawała się zamknięta. Ale nadszedł czas „dobrej zmiany”. I stary temat wrócił. O tyle jest z nim łatwo, że choć zmieniło się ścisłe kierownictwo ministerstwa, to pracownicy zostali ci sami. I zagadnienie funduszu jest im świetnie znane. Bez trudu można znowu zająć się troską o dobro klienta.
Nie ma sensu powtarzać tego, o czym wielokrotnie pisaliśmy wcześniej, ale warto przypomnieć, że fundusz jest pomysłem dalekim od doskonałości. Jego pierwszoplanowym skutkiem będzie podniesienie cen wycieczek. I to tych najtańszych. Każda z imprez obciążona zostanie haraczem na rzecz funduszu (do 30 zł na osobę), ale różnicę zauważą tylko amatorzy tanich wyjazdów (przy wysokich cenach, opłata nie jest istotna). A w razie wpadki dużego touroperatora, pieniędzy i tak będzie za mało.
Jednak, w odróżnieniu od poprzednich wersji funduszu, ta ma swoje zalety. Przede wszystkim zrezygnowano z budowania odrębnej struktury. Wykorzystany zostanie, istniejący już, Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny, który wydzieli na swym rachunku bankowym specjalne subkonto przeznaczone na wpłaty biur podróży. W zasadniczy sposób obniży to koszty i nie ma mowy o tym, co przewidywano w pierwotnej wersji, z roku 2013, czyli o zakrojonym na szeroką, iście bizantyjską skalę przedsięwzięciu, z wieloma prezesami, dyrektorami, itp., a nawet z jednostkami terenowymi (ze swoimi odrębnymi dyrektorami). W późniejszych wersjach rozmach trochę ograniczono, ale odrzucano – jako nierealistyczne – proste wydzielenie subkonta na rachunku bankowym. Powód niemożności był starannie uzasadniany.
Według nowego projektu, takie subkonto, jakimś cudem, da się utworzyć. Zaskakuje jednak szacunek kosztów. Prowadzenie funduszu wiązać ma się z wydatkami na jego obsługę 2 mln zł (w pierwszym roku), a w latach następnych nie więcej niż 10% rocznych składek, co wobec wyliczeń ministerstwa oznacza 3 mln zł. Kwota 2 mln jest tylko niewiele mniejsza od tej, którą zaplanowała poprzednia ekipa ministerialna, tworząc swą zmodyfikowaną, „ekonomiczną” wersję, w której wcześniejsze 4 mln zł zastąpiono 2.4 mln. Teraz ma być 2 mln – mimo rezygnacji z odrębnej struktury.
Chociaż trudno się oprzeć poczuciu deja vu, bo wszystko to już było, dyskusje i wzajemna argumentacja są doskonale znane, to zadziwia jednak zmiana w ocenie projektu funduszu. I to istotna zmiana. W poprzednich latach, ważni ludzie z branży turystycznej (prezesi dużych biur podróży, organizacji i zrzeszeń turystycznych) nie mogli doczekać się jego wprowadzenia. Widzieli w nim niemal same zalety. Owszem, czasami dodawali, że trzeba pamiętać o zmianie samej ustawy o turystyce, ale fundusz jest tym na co wszyscy czekają.
Teraz jest inaczej. Ciekawe dlaczego? Przecież, choć projekt dotyczy, w sumie, dość kiepskiego narzędzia, niewiele w turystyce poprawiającego, to przecież jest - nie tylko tym samym co jeszcze niedawno wychwalano - ale nawet czymś o wiele lepszym. Nie będzie przecież dodatkowych, intratnych stanowisk w administracji funduszu. A to chyba dobrze?
Tymczasem nie brakuje głosów krytycznych. Pojawiły się uwagi wskazujące na błądzenie ludzi z ministerstwa. Branżowy portal turystyczny „Tur-Info” wysłał do swych subskrybentów newslettera zatytułowanego „Ile turyści zapłacą za Fundusz Gwarancyjny?”, co ma podkreślać obawy o los turystów, chociaż z treści wynika, że projekt jest lepszy od poprzedniego, któremu przecież redaktorzy „Tur-Info” przeciwni nie byli.
Prezes Neckermanna, Krzysztof Piątek, z troską uzmysławia, że „2 mln złotych to majątek”, zapewne zapominając, że parę lat temu koszty własne miały wynosić około 4 mln, plus 2 mln złotych na dobry początek (rozruch). Planowane średnie wynagrodzenie urzędnika miało wynieść 8.7 tys. zł (oczywiście, indeksowane, dzisiaj to byłoby więcej). Piątkowi nie podoba się także to, że o wysokości składki decydować ma minister sportu, a powinien – jego zdaniem - jakiś inny.
Gdy na początku ubiegłego roku, ówczesny rząd sprawę funduszu zamknął, przedstawiciele głównych organizacji turystycznych (PIT, IT RP, OSAT) spotkali się z ludźmi ministerstwa, po którym wyrazili oburzenie decyzją władz, a prezes PIT-u zagroził złożeniem skargi do Komisji Europejskiej! Nie ma wątpliwości, ze działaczom turystycznym na funduszu zależało.
Teraz jest inaczej. Na internetowej stronie Rzeczpospolitej, rp.pl, pojawił się komentarz jej stałego eksperta, Andrzeja Betleja, w którym autor wprost zarzuca ministerstwu „nieprzemyślenie” i „liczne błędy w szacowaniu istotnych wartości”. I choć taki jest podtytuł artykułu, to jego sens lepiej oddaje tytuł główny: „Turystyczny fundusz niekorzystny dla solidnych”. Właśnie to zagadnienie nie daje spokoju Betlejowi. W tekście nie uzasadnia swej tezy o „licznych błędach w szacowaniu istotnych wartości”, wykazując za to głęboką troskę o rekiny biznesu turystycznego. O biura najsilniejsze. Twierdzi, że system jest niesprawiedliwy. Przecież to spółki obracające setkami milionów złotych będą składały się na fundusz, a jakieś marne firmy rodzinne będą mogły na tym żerować.
Betlej nie patyczkuje się i jasno określa swych faworytów. Są to Itaka, Rainbow, TUI i Grecos. To te spółki „sponsorować” będą innych, tych słabszych. Ekspertowi w ogóle, jak widać, nie przychodzi do głowy myśl, że ci mali nie planują bankrutowania i nie chcą „żerować” na potentatach. I chociaż wszystkie wprowadzone w ostatnich latach zmiany prawne, uderzały głównie właśnie w nich, to próbują trwać nadal.
To właśnie uwzględnienie korekt, o których pisze Betlej, doprowadziłoby do już ostatecznej likwidacji firm małych, które po wprowadzeniu „jakiś wymogów odnośnie do touroperatorów”, musiałyby zrezygnować. Betlej pisze otwarcie. Chodzi o „zmuszenie niektórych organizatorów do uzupełnienia kapitału, a jeśli nie jest to możliwe, (trzeba) zastosować wobec nich dodatkowe kryteria udzielenia gwarancji”. Małe firmy mają, po prostu, płacić proporcjonalnie więcej niż duże – tak, oczywiście, trzeba rozumieć słowa eksperta.
Betlej swój wywód okrasza, rzecz jasna, szumnymi hasłami. Pisze o solidnych biurach, profesjonalnym zarządzaniu, płaconych (przez najbogatszych) wysokich podatkach, itp. Chodzi jednak o ostateczne zamknięcie rynku. Zdaniem Betleja, powinno zostać na nim kilka dużych firm i tyle. W ogóle nie przejmuje się skutkami, ani z punktu widzenia ludzi tracących pracę, ani klientów skazanych na rządzenie quasi monopoli. W świecie Andrzeja Betleja miejsce jest tylko dla rekinów. Świat turystyki ma przypominać świat banków. Tako rzecze Betlej. Serio! Zapomniał tylko o tym, że największe spustoszenie poczyniły upadki firm wielkich. To one doprowadziły do strat dziesiątki tysięcy klientów (Sky Club, Triada, Big Blue, El Greco, etc., etc.), mimo, ze w swoim czasie, uznawane były za prawdziwych gigantów.
Przed skutkami upadłości takich właśnie potentatów znaleźć trzeba ochronę. Raczej nie będzie nią fundusz gwarancyjny. Choćby dlatego, że gromadzone środki, najprawdopodobniej będą za małe, a ich zwiększenie wiązać by się musiało z podwyższeniem, i tak nieniskiej, składki.
Dlatego reaktywowanie pomysłu funduszu nie może się podobać. Mimo zdecydowanie lepszej formy, w jakiej jego projekt został przygotowany. Prawdopodobnie nie będzie wystarczającym zabezpieczeniem, za to z pewnością podniesie ceny wycieczek. Niestety, znając tempo działania obecnej ekipy rządzącej, spodziewać się można szybkiego uchwalenia nowej ustawy i wprowadzenia w życie funduszu, być może nawet w czasie letnich wakacji.
Pocieszać można się tylko tym, że ministerstwo, dzięki pośpiechowi, nie znajdzie czasu, aby wysłuchać „dobrych rad” w stylu zaprezentowanym przez eksperta Rzeczpospolitej i nie zniszczy do końca małych przedsiębiorstw z branży turystycznej. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby jednak urzędnicy MSiT czas na to znaleźli…
Jarosław Mojzych
7 marca 2016